środa, 3 listopada 2010

Polityczna poprawność

posunięta do granic absurdu. Gdzieś, kiedyś czytałem o wydanej w USA wersji Biblii, w której Bóg był określany formą Pan/Pani. Bez zakładania czy jest mężczyzną lub kobietą. Ok. To był jakiś margines "genderystycznego" ekstremizmu. Furda. Zaskoczyło mnie natomiast słówko "spokesperson", które zobaczyłem pod jakąś panią, która komuś tam rzecznikowała. Czy chodziło o to, żeby nie używać zwrotu "spokesman"? Żeby nie było seksistowsko? Może ktoś mądry mi to wytłumaczyć? Jeśli jest tak jak myślę, to widzę, że nie zostajemy w tyle w lingwistycznym zaklinaniu rzeczywistości. Pojawia się coraz więcej językowych wygibasów typu "psycholożka", "pilotka" (chodzi o czapkę?), albo "prezeska". Jest tego trochę.
Co na to Miodek, Bralczyk?
Czy jest na sali polonista?
Ktoś mi to wyjaśni?