wtorek, 28 grudnia 2010

Akcja charytatywna

Gdzie nie spojrzę widzę dobrych ludzi którzy chcą komuś pomóc. Kup butelkę wody, a pomożesz zbudować studnie dla potrzebujących. Pieniądze zebrane na tym balu zostaną przekazane głodującym dzieciom. Kupno tej świeczki wspomoże nasze dzieło pomocy ubogim. Oni wszyscy angażują swój czas i umiejętności, żeby uczynić świat choć odrobinę lepszym. Skoro tyle robią, czy ja mogę być gorszy? Przecież nie żądają ode mnie wiele. Kilka złotych zaledwie, myślimy. I co robimy? Chwytamy za portfel, aby poprawić swoje samopoczucie. Poczuć się lepszymi. Wsłuchanymi w głos cierpiących. Bardzo dobrze. Znaczy się uczuciowość wyższa jest. Niestety mało kto zadaje sobie pytanie na które i tak, niczym od rzecznika korporacji, nie otrzyma wyczerpującej odpowiedzi. Jaki procent z tych pieniędzy trafi do potrzebujących? W znakomitej większości przypadków uczciwą odpowiedzią będzie... ułamek.
Wyśmienity przykład to szeroko rozumiana pomoc humanitarna. Znajomy pracujący na placówkach, w krajach Trzeciego Świata opowiadał jak to wygląda od środka. 80% środków finansowych przekazywanych przez donatorów ostatecznie trafia do centrali. Gdziekolwiek by się nie mieściła, w Anglii, Francji czy Czechach. Przecież trzeba z czegoś wypłacić pensje pracownikom, utrzymać biuro zapewnić łączność, etc. Salę na bal charytatywny opłacić, a stearyny na świece też nie da nikt za darmo. Sposób w jaki wydawane są pieniądze, bez względu na to czy jest to Afganistan, czy Sudan, to temat na inne rozległe opowiadanie. Trzeba Wam wiedzieć, że charytatywność to doskonały i wielce dochodowy interes. Sprzedawanie dobrego samopoczucia? Bezcenne. Czy nie lepiej zatem zrobić tak jak niektórzy spośród nas? Pójść do MOPS, czy MOPR, spytać o namiary i potrzeby. Dokonać rozeznania poprzez rozpytanie, tak by pewnie powiedział policjant :) Kupić karton, wypełnić go wszelakimi dobrami i zanieść/wysłać potrzebującym. Będziesz mieć pewność co się stało z Twoimi pieniędzmi ;) Na pohybel pośrednikom.

Oczywiście jest kilka organizacji, które nie pompują kosztów i kierują się ideami, ale głupi nie jesteście i wiecie, że są w znakomitej mniejszości.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Poczuj magię tych świąt

Żule, którzy wykorzystują ten czas, licząc na hojność zabieganych ludzi. Wychodzenie z supermarketu o 22-iej, bo przecież tyrasz jak wół, i nie masz czasu wcześniej zrobić zakupów. Rokroczne wykłócanie się z rodziną, co będziesz robić w święta, bo nie potrafią zrozumieć, że to jedyna chwila, kiedy masz czas tylko i wyłącznie dla siebie. Do tego choróbsko, które rozkłada na cały okres świąt.
Choinka, owszem... zapachowa :P

niedziela, 19 grudnia 2010

Brylantowe gody

Nie pamiętam gdzie znalazłem. W gruncie rzeczy przerażające. Do przemyślenia

środa, 15 grudnia 2010

Dlaczego właśnie świąteczny karp ?

Jak co roku w mediach pojawiają się wstrząsające relacje z handlu karpiami. A to, że ociekają krwią, a to, że się duszą. Skandal, szok, i horror :)
A ja karpia nie kupuję, bo nie lubię. Jest tyle pysznych ryb, które można jeść, a Polacy, z oślim uporem kupują na Wigilię karpia. Chińczycy setki lat temu hodowali karpie jako rybę ozdobną. Był okres, kiedy jeden z cesarzy zakazał konsumpcji karpia (mądrzy ludzie ci Chińczycy). Karp to ryba, którą duża część ludzi uważa za niejadalną.
W dawnej Polsce na wigilijnym stole zawsze gościły ryby. Stały się one pewnego rodzaju synonimem luksusu. Jadano wtedy: łososie, jesiotry, sumy, węgorze, szczupaki, karasie i inne. Na stołach uboższych rodzin królował solony śledź.
Dlaczego zatem, raz do roku, kupujemy na tony tę tłustą, ościstą, i pachnącą mułem rybę? Powód jest taki sam, jak w przypadku wielu innych polskich przywar, takich jak np. tumiwisizm. KOMUNA. Hołdujemy tradycji rodem z komuny. Z czasów, kiedy to bieda aż piszczała, inne ryby były mało dostępne, a ludziom trzeba było dać coś na stół. Rybne gospodarstwa, czy jak to tam komuniści nazywali, produkowały na potęgę karpie, które lądowały na polskich stołach. Nie jestem ichtiologiem, ale przypuszczam, że rybka była mało wymagająca, więc łatwa w hodowli. Stąd staliśmy się jednym z niewielu narodów, który zajada się rybą ozdobną.
Mam znajomego, który wędkuje. Poluje tylko na karpie, bo to jedna z większych ryb jaką można złapać w Polsce. Robi to dla sportu, dla walki z rybą, dla emocji. A potem ją wypuszcza. Broń Boże nie je. I chyba tylko do tego karp się nadaje.

wtorek, 14 grudnia 2010

Nec Hercules contra plures,

czyli, w wolnym tłumaczeniu, i Herkules dupa, kiedy ludzi kupa. Panowie oddajmy pole amatorom.
Podeprę się cytatem: "Świat jest pełen ludzi z aparatami fotograficznymi i łączami internetowymi. Ludzi którzy tylko marzą, aby wysłać w świat coś, czego inni nie wychwycili. Tak sobie myślę, że za kilka lat, dla obniżenia kosztów, gazety korzystać będą wyłącznie z usług anonimowych współpracowników. Już i tak nakłady gazet spadają na łeb, na szyję"
Odrobinę przerysowane, ale właściwie pokazuje kierunek. Zawód fotoreportera się kończy. Jakby przyjrzeć się temu bliżej, można powiedzieć, że całe dziennikarstwo newsowe.

Kilka lat temu podczas spotkania z jednym z fotoreporterów legendarnego "Magnumphotos" usłyszałem znamienne słowa. Facet słusznie zauważył, że możemy wybić sobie z głowy fotografię newsową. Każdy ma przy sobie aparat, choćby w telefonie komórkowym. Nie mamy szans w wyścigu o coraz szybszy przekaz informacji.

Piszę "my", mając na myśli fotoreporterów. Mimo coraz dłuższego romansu z literkami nie czuję się jeszcze pełnym pismakiem.

Jedyną szansą, jak twierdził, jest wyrobienie sobie rozpoznawalnego stylu. Dobrym przykładem jest chyba tutaj Jerzy Gumowski. Następnym sposobem na utrzymanie poziomu są tzw. "duże formy". Fotoreportaże, przemyślane, spójne, długofalowe, wysmakowane artystycznie projekty fotograficzne. Tutaj ukłon w kierunku Patryka Karbowskiego, młodego fotografa z wielkim potencjałem. Co tu dużo mówić, od razu było wiadomo, że chłopak ma power. Taka fotografia prasowa wraca na zachodzie, w Polsce pojawiły się pierwsze słabowite jaskółki, ale nic sobie po nich, na razie, nie obiecuję.

Pamiętajcie panowie, i panie o powszechnej dostępności fotografii. Każdy może kupić sobie średniej jakości lustrzankę cyfrową. Czy każdy będzie robił dobre zdjęcia? Pewnie nie. Czy każda redakcja łyknie darmowe, nawet miernej jakości zdjęcia z wydarzenia? Z pewnością tak.

Doskonałym tego przykładem są portale typu kontakt24, czy alert24. Ludziom sprawia przyjemność fakt obejrzenia ich materiału w ogólnopolskich mediach. Trudno im się dziwić, czy winić o to. Napędzani chęcią zaistnienia pompują w portale setki informacji, zapewniając bezustanny do nich dostęp redakcjom. Firma oszczędza na researchu, dostaje gorące temaciki z marszu, i co najważniejsze wszystko to za absolutną darmochę. A nie ma nic lepszego dla mediów czasów obrazu, niż darmowy obraz właśnie. Miliony mróweczek wykonują robotę, która zwiększa oglądalność/klikalność/sprzedaż. "Od Was dla Was", będące hasłem jednego z tych portali, jest jednocześnie największym jego kłamstwem. Bardziej właściwe byłoby "Od Was dla Nas. Za free."

I z zupełnie innej beczki. Ciekawi mnie, jak starzy wyjadacze dziennikarscy, z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem, odnaleźliby się w takim świecie. Gdyby mieli w nim rozpoczynać swoją karierę. Moim zdaniem w ogóle. Przyzwyczajeni do siedzenia za biurkiem, nie daliby rady. Zagoniliby się w piętkę. Jeśli któryś z nich to czyta, proszę o powstrzymanie się od złorzeczeń. Nie mam nikogo konkretnego na myśli. Obserwuję, myślę, komentuję.

piątek, 3 grudnia 2010

O. Tadeusz Rydzyk i jego historia

Wczoraj Radio Maryja obchodziło swoje 19-te urodziny. Franz Maurer powiedziałby, że z tego radia to już stara dupa jest.

Zjechały autokary, na antenie TV Trwam "lajfowali" zakonnicy, którzy z werwą i zacięciem reporterów TVN24 pozwalali zaistnieć miłośnikom rozgłośni. Przez 12 lat, rok w rok musiałem, niezaproszony, pojawiać się na tych urodzinach. Słuchać wyzwisk, dać się szarpać, marznąć, biegać za limuzynami dygnitarzy, wciskać się do kościoła, przebierać się, przemykać, ukrywać. Kilka lat temu moja ex-firma, zniesmaczona brakiem świetnych fotografii z eventu, przysłała na urodziny Krzysztofa Millera. Fotoreporter o wielkim doświadczeniu zawodowym, który niejedną wojnę widział, poległ na prostym, z warszawskiego pkt-u widzenia, prowincjonalnym temacie. Na głównym grzbiecie poszły oczywiście jego foty, choć wcale nie były lepsze od zrobionych przez Wojcieszka, ale na układy nie ma rady :)

Wszystko to, jako żywo, stanęło mi przed oczyma, gdy w drodze na zakupy, skręciłem w Żwirki i Wigury. Wściekły, że droga zablokowana, że stoi tam jakiś policjant, już miałem dać upust złości waląc w kierownicę, gdy doznałem olśnienia. To ten dzień! Na moją wykrzywioną grymasem wściekłości gębę momentalnie spłynął uśmiech. Tak! Tak! Tak! Klątwa 4 grudnia została zdjęta! Po raz pierwszy od 12 lat nie muszę tam być! Marznąć, sterczeć, wystawiać się "na strzał". Nie dotyka mnie to, nie interesuje, nie zajmuje czasu! W zasadzie zupełnie o tym zapomniałem. Mogę jak normalny człowiek jechać po zakupy.
Gloria in excelsis Deo! :D

Zamykam ten etap. Słowem więcej, na blogu, o Rydzyku się nie zająknę. Aby utwierdzić siebie i Was o słuszności mojej decyzji, wklejam kilka, wyszukanych w sieci, informacji na temat tego pana. Poniżej historia Wielkiego Katabasa Zakonu Redemptorystów, Udzielnego Władcy Fal Eteru, Nieustraszonego Pogromcy Żydów.

"Urodził się w Olkuszu jako owoc nieformalnego związku - nazwisko nosi po matce.W roku 1986 uśmiecha się do niego fortuna. Przez macierzysty zakon zostaje wysłany na placówkę misyjną do Niemiec. W miasteczku Balderschwang styka się z katolicka rozgłośnią radiową. Działalność `Radia Maria International' robi na nim wielkie wrażenie. Pozytywne, bo jest skrajnie ksenofobiczne i nietolerancyjne. A poza tym miesza się w politykę. I tę lokalną, i narodową. Powoduje to ostra reakcję władz (także kościelnych), co doprowadza do karnego zamknięcia rozgłośni. I otwarcia pewnej klapki w mózgu redemptorysty. Już wie, co będzie robił i to na dużo lepszym gruncie. Już ma cel w życiu. Tylko pieniędzy nie ma na spełnienie marzeń. Ale to nie problem dla człowieka o jego pomyślunku. Bez mała za dnia na dzień uruchamia biznes polegający na sprowadzaniu do Polski niemieckich samochodów (darowizny) z przeznaczeniem na cele kultu religijnego. Kilka lat później bydgoska prokuratura wszczyna dwa śledztwa w tej sprawie. Jedno dotyczy fałszerstw darowizn (dokumenty wystawiał niemiecki klasztor, który gościł Rydzyka), drugie - kwestii nieuiszczania opłat celnych. Redemptoryście zaczyna się palić grunt pod nogami, ale skrajna prawica nie daje mu zrobić krzywdy, bo Rydzykowi urosły już plecy. Oba postępowania zostają umorzone, a prokuratorzy w uzasadnieniu piszą, że nie dopatrzyli się znamion czynu zabronionego. Gdyby jednak ktoś chciał wrócić do sprawy i przejrzeć sfałszowane dokumenty, to już nigdy tego nie zrobi, bo kilkanaście kilogramów kwitów ginie bezpowrotnie w niewyjaśnionych okolicznościach. W tym samym czasie siedemnastoletni chłopiec zostaje skazany na trzy miesiące więzienia za sfałszowanie pieczątki na szkolnej legitymacji. No tak, ale ów młodzian to nie Rydzyk. Nawet nie ma na imię Tadeusz.

Mamy rok 1991. Redemptorysta zakłada kalkę swojej niemieckiej fascynacji, czyli Radio Maryja. W dokumentach założycielskich przedstawionych Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji figuruje zapis niebywały. Otóż redemptorysta ustanawia sam siebie jednoosobowym organem nadzorczym, zarządzającym - UWAGA! - kontrolnym. Czegoś podobnego KRRiT nie powinna nigdy zatwierdzić. A zatwierdza bez mrugnięcia oka! Godzi się też na taki handel: w zamian za rezygnację z reklam, oczywiście czysto teoretyczną, zmniejszona zostaje o 80 procent ogólnopolska opłata koncesyjna. Czyli na starcie, nowy, samozwańczy dyrektor stacji dostaje w prezencie ponad 6 milionów złotych. 117 lokalnych koncesji na częstotliwości (Krajowa Rada przyznaje je redemptoryście hurtowo) złożonych do kupy pokrywa niemal 90 procent powierzchni kraju.

RM zaczyna nadawać i już na wstępie zdobywa milion słuchaczy. Głównie wiejskich, powyżej 60 roku życia. Zaczyna jednak - jak się wydaje - brakować pieniędzy, więc Rydzyk sprowadza z Niemiec dwa luksusowe mercedesy, jakoby podarowane stacji, które zostają sprzedane na pniu. Oba, znów jako przedmioty kultu, są zwolnione od cła i podatku. `Dokumenty na auta są fałszywe' - informują prokuraturę celnicy. Ta wszczyna śledztwo i... - tak jak poprzednio - zaraz je umarza `ze względu na niestwierdzenie zaistnienia czynu zabronionego'. Kolejne śledztwo dotyczy wywożenia z kraju, bez stosownego zezwolenia, ogromnych sum pieniędzy (w gotówce! W torbach i walizkach!), ale śledczy nadal jakoś tracą zapał i serce do drążenia tematu, który ginie gdzieś w przepastnych szafach prokuratury.

W roku 1996 o Radiu Maryja robi się naprawdę głośno. Oto Tadeusz Rydzyk namawia słuchaczy Radia Maryja do golenia głów (dosłownie) tym posłom, którzy głosowali lub w przyszłości będą głosować nad liberalizacją ustawy antyaborcyjnej. `Tak samo jak golono głowy hitlerowcom!' - krzyczy redemptorysta.
Tego wydaje się za dużo nawet dla niektórych politycznych opiekunów Radia. Toruńska prokuratura wszczyna śledztwo z urzędu, stawiając Rydzykowi zarzut lżenia naczelnych organów państwa i namawiania do przemocy, czyli do przestępstwa. Dyrektor dostaje sześć kolejnych wezwań na przesłuchanie. I co? I w swojej sztandarowej audycji `Rozmowy niedokończone' kpi w żywe oczy z tych `nędznych usiłowań', no i ani razu nie stawia się w prokuraturze. Wobec tego przed bramą RM pojawia się policja z nakazem doprowadzenia redemptorysty. Ten jednak ma swoich ludzi w organach ścigania i uprzedzony kilka dni wcześniej o akcji organizuje odsiecz. Policjanci zderzają się z tłumem kilkuset rozmodlonych słuchaczek (zwiezionych do Torunia autokarami z całej Polski) oraz kilkudziesięcioma najbardziej znanymi i gniewnymi aktywistami Narodowego odrodzenia Polski i Młodzieży Wszechpolskiej. Obrońcy Rydzyka śpiewają religijne pieśni, w rękach trzymają podobizny papieża i obrazy Matki Boskiej. Atak na zakonnika jest atakiem na `największe świętości'.
Pod nakazem widnieje podpis jednej z toruńskich prokuratorek, więc z tłumu padają propozycje, aby powiesić kobietę na latarni (jeszcze długo później na adres domowy pani prokurator będą przychodzić listy z pogróżkami i życzeniami śmierci).
Policja jest bezradna i odstępuje od planowanych czynności. Niedługo później toruńska prokuratura umarza śledztwo ze względu na (nie zgadniecie)... na `znikomą szkodliwość społeczną czynu'.
Cóż, prokuratorzy wiedzą, co robią, bo teraz Rydzyk to już nie jest ten sam Rydzyk co kiedyś. Radio Maryja dzień i noc promuje 30 kandydatów na posłów i wszystkich 30 wprowadza z list AWS. W ten sposób radiowy guru staje się quasi - przywódcą partii z całkiem liczna reprezentacją parlamentarną. Czyżby zakonnik miał ambicje polityczne? Chodzi raczej o coś innego.

Oto w tym samym czasie (1997 rok) Tadeusz Rydzyk rozpoczyna słynną zbiórkę pieniędzy `na ratowanie stoczni'. Bez zezwoleń. Bez kontroli. Bez potrzeby rozliczenia się. Z anteny RM co kilkanaście minut nadawane są błagalne apele odwołujące się do patriotyzmu, do polskości i do Zawsze Dziewicy, więc do Torunia płynie rzeka pieniędzy. Z Polski i z zagranicy. Szacuje się, że do rozgłośni wpływa kilkadziesiąt milionów dolarów i półtora miliona świadectw udziałowych NFI wartych 120 milionów złotych.
Takie pieniądze rzeczywiście uratowałyby upadające stocznie, więc ich związkowcy (w tym `S') ze łzami wdzięczności dziękują Rydzykowi i... nieśmiało proszą o przekazanie środków. `Nie dam wam, bo byście wszystko przeżarli' odpowiada osłupiałym stoczniowcom `dobroczyńca'.

Co ciekawe majątek zgromadzony przez Tadeusza Rydzyka nie jest własnością Polski i Polaków, lecz Rady Generalnej Zgromadzenia Redemptorystów-Rzym-Watykan /Prowincja Warszawska/, w tym kompleks Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej Toruń. Przełożonym Rady Redemptorystów i de facto prawnym właścicielem Radia Maryja, Telewizji TRWAM oraz WSKSiM jest O.Joseph Tobin, rezydujący w Rzymie. Na początku stycznia 2007 r zgromadzenie w Polsce liczyło 5453 członków w 86 prowincjach.

Nikt, żadna kontrola, żaden NIK, żaden Urząd Kontroli Skarbowej nie pojawia się w Toruniu po tym niebywałym w skali światowej przekręcie. Ale przecież pojawić się nie ma prawa, skoro u władzy są ludzie ojca dyrektora, których kariera może prysnąć jak bańka mydlana po jednej nieprzychylnej radiowej audycji. Nie ma chętnych do poniesienia ryzyka.
Tymczasem ogromne pieniądze mają posłużyć zbudowaniu imperium Rydzyka. Już nie jakiejś tam jednej rozgłośni, lecz prawdziwej potęgi medialnej. Powstaje finansowa odnoga koncernu o nazwie Lux Veritatis. Działalność rozpoczyna `Nasz Dziennik', a wkrótce - telewizja `Trwam' (największe studio telewizyjne w Polsce). No i oczko w głowie zakonnika - Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej.
Jednak jest ktoś, kto nie godzi się z zawłaszczeniem przez RM i jej dyrektora pieniędzy na ratowanie stoczni. 15 września 2000 r. Bolesław Hutyra (wraz z dwoma kolegami ze Stowarzyszenia Obrońców Stoczni) jedzie na umówioną rozmowę z ministrem skarbu państwa. Temat rozmowy: co się stało z pieniędzmi z ogólnopolskiej zbiórki Rydzyka i jak je odzyskać.
Około godziny 7.30 ich opel calibra uderza na prostym odcinku drogi (w okolicach miejscowości Powierż koło Nidzicy) w wielką maszynę do zrywania asfaltu. Pogoda jest idealna, a drogowy kombajn z daleka widoczny. Śledztwo nie wykazuje śladów hamowania. Przy denatach policjanci nie znajdują żadnych dokumentów (identyfikacja zwłok trwa kilka dni). Nie ma kwitów - ani osobistych, ani takich, które mogłyby pomóc w trakcie dyskusji z ministrem. Ot, panowie jechali z pustymi rękami, bez dowodów osobistych, bez legitymacji, bez praw jazdy i dowodu rejestracyjnego pojazdu... Co więcej, nie ma żadnego świadka wydarzenia. Jedna z najbardziej ruchliwych dróg w Polsce jest akurat (przypadkowo?) pusta. Są osoby, które do dziś twierdzą, że ruch na trasie został wiele minut wcześniej wstrzymany, aby...
W każdym razie już nikt więcej nie kwestionuje prawa Rydzyka do zebranych pieniędzy. Nie ma też odważnych, by wyjaśnić tajemniczą, potrójną śmierć na szosie. Śledztwo zostaje umorzone `ze względu na niestwierdzenie...'. To już niemal mantra, nieprawdaż?

W roku 2001 Rydzyk umacnia swoją pozycję polityczną, tworząc od podstaw Ligę Polskich Rodzin. Reklamując ją wszystkimi siłami swoich mediów, wprowadza do Sejmu 38 posłów. To już nie są przelewki. Jakby tych sukcesów było mało, pełną parą rusza wspomniana wcześniej uczelnia redemptorysty, by kształcić posłuszne dyrektorowi pokolenia przyszłych dziennikarzy.
Pieniądze płyną strumieniami. Telewizja `Trwam' zarabia z reklam kilkadziesiąt milionów rocznie. Dekodery telewizyjne wciskane moherowym babciom dają kolejne miliony. Krocie zarabia też `Nasz Dziennik'. Tymczasem łączny koszt działalności Rydzykowych podmiotów (szacunkowy, bo sprawozdań finansowych brak) zamyka się kwotą 22 miliony złotych rocznie.
Za spokój ze strony wścibskiego fiskusa Rydzyk umie się odwdzięczyć. W 2005 roku rzuca wszystkie siły swoich mediów z poparciem dla Kaczyńskiego. I znów się udaje! Głosami głównie wiejskiego elektoratu bliźniak zostaje prezydentem RP. Europa przeciera oczy ze zdumienia. Zdziwi się jeszcze bardziej, gdy redemptorysta wyciągnie jedną rękę po fundusze z Unii (16, 5 miliona euro), a jednocześnie z jasnogórskich murów będzie głosił takie oto słowa: `Państwo polskie składa swoje najlepsze dzieci na pożarcie molochowi Unii Europejskiej w mglistej nadziei, że ci, co nie zostaną zmiażdżeni stalowymi kłami europejskich norm, zapewnią sobie dobrobyt i opiekę pod skrzydłami nieobliczalnego, nowego neopogańskiego bóstwa, którego sanktuarium socjaldemokraci wszystkich stolic budują w Brukseli'.
Nachodzą lata 2007 - 2008, a z nimi wojna redemptorysty o kolejne wielkie pieniądze. Tym razem na odwierty geotermalne. Niestety (dla nas na szczęście), dziesiątki milionów złotych (już przyznanych) odpływają z upadkiem rządu Kaczyńskiego. Tego się Rydzyk nie spodziewał. Ale szybko się otrząsnął z chwilowej porażki i wynalazł `rydzykofon'. I znów tysiące naiwnych, rozmodlonych wyznawców sięgają do portfeli, by kupić swój pierwszy w życiu, kompletnie zbędny telefon komórkowy. Zbędny? Jak dla kogo. Teraz ofiary zakonnika będą mogły ofiary słać pieniężne w postaci SMS - ów (4 złote + VAT) nawet dwa razy dziennie.
Czy wraz z nastaniem rządów tuskowców Rydzykowi coś się złego stało? Czy chociaż jakiś niepokój go dopadł? A gdzie tam! Nadal podmioty imperium Rydzyka nie płacą podatków, nie składają sprawozdań finansowych, nie są kontrolowane. Są państwem a państwie. Kompletnie bezkarnym.

Są tacy, którzy żartują, że sam Stwórca woli nie zadzierać z ojcem dyrektorem. Bo jeszcze zostanie ekskomunikowany. Albo marnie skończy gdzieś na drodze Gdańsk - Warszawa w okolicy miejscowości Powierż koło Nidzicy..."

Państwo prawa, skóra cierpnie na karku :/

I troszkę o samym zakonie. Jego patronem jest św. Alfons. Zakon redemptorystów pojawił się w Polsce w 1789 roku. Pod zarzutem szpiegostwa zostali wydaleni z Polski, i zdelegalizowani w 1808 roku. Jako jedyni mogli bez przeszkód działać w byłym ZSRR, i jako jedyni byli wspierani materialnie przez sowieckie rządy. Po upadku komunizmu Rosja przekazała ojcu Tadeuszowi częstotliwości i nadajniki na swoim terenie.

No! I na tym koniec o ojcu Grzybie.

Wadowickie Kremówki Papieskie by Gellwe

Zmiażdżyła mnie reklama gotowca, z którego można zrobić, jak się dowiedziałem, ulubione ciasto wszystkich Polaków. Hmmm...
Dawno, dawno temu, gdy byłem dzieckiem, a w Polsce nikt nie miał pojęcia o tym, że kremówki to ulubione ciastka Papieża-Polaka, moja mama robiła takie kremówki. Bez gotowej bazy, wszystko od początku, własnymi rękami. Z delikatnie pofalowanym wierzchem i pysznym środkiem. Były rewelacyjne. Wcinałem, aż mi się uszy trzęsły. Niestety przejadłem się nimi, i teraz nie mogę na nie patrzeć.

Ale nie o tym.

Reklama jak to reklama. Wyśmienity podkład muzyczny pani Dudziak, reszta typowa. Bez zaskakującej pointy, łopatologiczna, stojąca w ogonku światowego "reklamiarstwa". Polska norma. Wiem, że w reklamie jedyną prawdziwą informacją jest nazwa produktu. Zaskakuje mnie tylko jedno. Milczenie kleru. Pamiętam, jakie boje toczyły się o wizerunek Karola Wojtyły, gdy po jego śmierci drobni biznesmeni zaczęli na potęgę produkować makatki, ręczniczki, karteczki, kubeczki i bóg raczy wiedzieć co jeszcze, z jego wizerunkiem. Sprawa oparła się o Watykan. A tutaj? Nic. Cisza. Nie słyszę, typowych w takich sytuacjach, wrzasków o obrazie uczuć religijnych. Powiedzcie proszę, jak tu nie pomyśleć, że firma najnormalniej w świecie położyła katabasom na stół konkretną sumkę. Żeby byli cicho.

Daleko mi do kościoła rzymsko-katolickiego, ale gdy widzę tę reklamę czuję niesmak. Nie tak wielki, jak jeden z bohaterów książki „Paragraf 22”, który musiał non-stop spluwać w kartkę, ale jednak.

Gdyby ktoś nie widział, w co wątpię, zapraszam do duchowo-kulinarnej uczty. Poniżej.

środa, 1 grudnia 2010

Autostopem na operację

Dziecko jechało stopem na operację.

- Na mrozie kobieta z dzieckiem łapie stopa - takie zgłoszenie dostali policjanci z Ostródy. Okazało się, że 9-latka i jej mama nie mają za co dojechać na operację do szpitala w stolicy.
Był wtorek, około godz. 17.30 gdy policjanci z Ostródy odebrali niecodzienny sygnał. - Kierowca opowiedział nam, że wyjeżdżając z Iławy zabrał na stopa kobietę - mówi Marcin Danowski, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Ostródzie. - Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby jego pasażerka nie podróżowała z chorą dziewięcioletnią córką, którą jeszcze tego samego dnia usiłowała dowieźć na operację do szpitala w Warszawie.

Kierowca jechał tylko do Ostródy. Tam przy ul. Grunwaldzkiej wysadził dwójkę pasażerów. Policyjny patrol znalazł matkę i córkę na wyjeździe z miasta. Przy krajowej drodze nr 7 próbowały zatrzymać auto, które je podwiezie.
Funkcjonariusze zapytali kobietę, dlaczego zachowuje się tak nieodpowiedzialnie? - Powiedziała nam, że nie ma pieniędzy na autobus. Tymczasem jej córka ma wyznaczony na następny dzień termin operacji oka - tłumaczy Marcin Danowski.

Gdy udało się potwierdzić informację funkcjonariusze stanęli niemal na głowie, by autostopowiczki na czas dotarły do stolicy. Skontaktowali się ze starostą ostródzkim, który bez chwili zastanowienia udostępnił swoje służbowe auto z kierowcą. Dzięki temu dziewięciolatka zdążyła na zabieg.

Za gazeta.pl

Jest dobrze, jest dobrze, więc o co Ci chodzi...