czwartek, 12 lutego 2009

Fez - rezydencja królewska





Potwierdzenie teorii "nigdy nie wiesz". Idziesz ciemnymi i ciasnymi uliczkami starej części miasta, wychodzisz zza rogu i BUUUM. Wielki plac, na placu budynek z bramą niczym z baśni 1000 i jednej nocy. Zachwycające detale gdziekolwiek wiedziesz wzrokiem. Witaj w Fezie.

Miasto, które wywarło na mnie najkorzystniejsze wrażenie ze wszystkich miast, w których byłem. Klimat medyny niczym z książki Patricka Süskinda "Pachnidło". Smród, brud, ciasnota i ubóstwo, a wszystko to w swym klimacie bardzo autentyczne. Nie było w tym fałszywej nuty, którą wyczuwałem w Marakeszu czy Meknes. Marokańskie miasta w ogóle nie wywarły na mnie dobrego wrażenia, w przeciwieństwie do rozległych połaci tego kraju, jednak w Fezie jest jakaś magia. Może to jego wiek, może to, że mieszkańcy nie zeuropeizowali się w tym złym stylu, co stało się z mieszkańcami nieszczęsnego Marakeszu. Może doskonale wyczuwalne tętno starego, mądrego, spokojnego człowieka, jakim jest w moich oczach to miasto. A może przez to, że spotkałem tam Abdula. Nigdy nie wiesz :)

p.s. Dzisiaj miałem wytykać nasze zapóźnienie cywilizacyjne w stosunku do Maroko, ale temat, który chciałem poruszyć jest arcydelikatnej natury. Muszę się z tym przespać. Może później do niego wrócę.

Brak komentarzy: