wtorek, 8 września 2009
Lans
"Za małolata życie było dużo lżejsze..."
A co, może nie? Ty za wylansowaną tablicę kładziesz tysiaka :D
środa, 19 sierpnia 2009
czwartek, 13 sierpnia 2009
Polska - Grecja 2:0
środa, 22 lipca 2009
poniedziałek, 22 czerwca 2009
TARR - Toruńska Agencja Rozwoju Regionalnego SA
Agora SA w poszukiwaniu oszczędności w czasach kryzysu sięgnęła do oddziałów. Zwyczajowa praktyka molocha, zamiast na górze, szuka oszczędności na dole. Jasna sprawa, bliższa ciału koszula, niż sweter. Stało się.
Co dalej? Skąd wziąć kasę na sprzęt, otworzenie działalności? Z Unii, jasna rzecz. Jest projekt unijny? Jest. Są pieniążki potrzebne do rozkręcenia swojego interesu? Są. Wspaniale. Robimy zdjęcia, umiemy to robić i mamy doświadczenie. Publikacje w kraju i za granicą. 10 lat doświadczenia. Autor jednej ze zdjęciowych ikon III, a może IV RP. Komu, jeśli nie mi, mieliby oferować wsparcie? Przynajmniej tak mi się wydawało.
Zakwalifikowany na rozmowę rekrutacyjną. Cudownie. Będę mógł pokazać profesjonalizm. Błysnąć znajomością tematu. Zaprezentować poziom swoich prac. Przynajmniej tak mi się wydawało :/
Rozmowę z komisją, z perspektywy czasu muszę uznać za żałosną. W zasadzie komisję, nie rozmowę. Trzy osoby. Młoda dziewczyna, młody facet i jeden podstarzały mądrala. Do pierwszej dwójki w zasadzie nie mam zastrzeżeń. Robili swoje, starli się być profesjonalni. Ok. Punkt dla nich. Do szewskiej pasji doprowadził mnie trzeci członek. Arogancja tego staruszka była zaskakująca. Nie pozwalał mi skończyć zdania, przerywał w pół słowa. To strasznie krępujące słuchać, jak starszy ode mnie człowiek, ukazuje swoją ignorancję samym sposobem zadawania pytań. Jak mam odpowiedzieć, jeśli w pytaniu są błędy merytoryczne, o językowych nie wspominając? Usiłował wmówić mi, że nie wiem o czym mówię. Człowiek który o fotografii wie tylko tyle, że należy się uśmiechać i „nadusić” guzik. Ignorant który stwierdził, cytuję: „Internet nie jest niezbędny do prowadzenia działalności gospodarczej”. Za samo to stwierdzenie, ten człowieczek mentalnie pozostający w latach 70 ubiegłego wieku, powinien stracić stołek. Wyobrażacie sobie prowadzenie działalności gospodarczej bez Internetu? Jak mam wysyłać zdjęcia? Gołębiem kurwa pocztowym!? Po tej wypowiedzi Pana Mądrego wiedziałem, że mnie odwalą. Jak się później dowiedziałem, podobno siwiejący Pan Wszystko-Wiem-Najlepiej, na dyrektora awansował z kiosku Ruchu. Straszne, że w tym kraju kompetencje ocenia człowiek niekompetentny.
Szacowna komisja wysoko oceniła "szybsze bicie serca". Szkoda :/
Moje pytania o uzasadnienie decyzji komisji zostały przyjęte z zaskoczeniem. Od decyzji nie ma drogi odwoławczej. Nic nie muszą. Zupełna uznaniowość, niejasne warunki, które należy spełniać przy akceptowaniu wniosków. Brak przejrzystych reguł i kryteriów. Ciekawe, czy w innych krajach wygląda to tak, jak w Polskim bantustanie.
Po kilku dniach wróciłem do równowagi. Przypomniałem sobie. To Polska. Tu się trudno oddycha :/
Kolejna historyjka z cyklu „W twarz na odlew” jutro.
Co dalej? Skąd wziąć kasę na sprzęt, otworzenie działalności? Z Unii, jasna rzecz. Jest projekt unijny? Jest. Są pieniążki potrzebne do rozkręcenia swojego interesu? Są. Wspaniale. Robimy zdjęcia, umiemy to robić i mamy doświadczenie. Publikacje w kraju i za granicą. 10 lat doświadczenia. Autor jednej ze zdjęciowych ikon III, a może IV RP. Komu, jeśli nie mi, mieliby oferować wsparcie? Przynajmniej tak mi się wydawało.
Zakwalifikowany na rozmowę rekrutacyjną. Cudownie. Będę mógł pokazać profesjonalizm. Błysnąć znajomością tematu. Zaprezentować poziom swoich prac. Przynajmniej tak mi się wydawało :/
Rozmowę z komisją, z perspektywy czasu muszę uznać za żałosną. W zasadzie komisję, nie rozmowę. Trzy osoby. Młoda dziewczyna, młody facet i jeden podstarzały mądrala. Do pierwszej dwójki w zasadzie nie mam zastrzeżeń. Robili swoje, starli się być profesjonalni. Ok. Punkt dla nich. Do szewskiej pasji doprowadził mnie trzeci członek. Arogancja tego staruszka była zaskakująca. Nie pozwalał mi skończyć zdania, przerywał w pół słowa. To strasznie krępujące słuchać, jak starszy ode mnie człowiek, ukazuje swoją ignorancję samym sposobem zadawania pytań. Jak mam odpowiedzieć, jeśli w pytaniu są błędy merytoryczne, o językowych nie wspominając? Usiłował wmówić mi, że nie wiem o czym mówię. Człowiek który o fotografii wie tylko tyle, że należy się uśmiechać i „nadusić” guzik. Ignorant który stwierdził, cytuję: „Internet nie jest niezbędny do prowadzenia działalności gospodarczej”. Za samo to stwierdzenie, ten człowieczek mentalnie pozostający w latach 70 ubiegłego wieku, powinien stracić stołek. Wyobrażacie sobie prowadzenie działalności gospodarczej bez Internetu? Jak mam wysyłać zdjęcia? Gołębiem kurwa pocztowym!? Po tej wypowiedzi Pana Mądrego wiedziałem, że mnie odwalą. Jak się później dowiedziałem, podobno siwiejący Pan Wszystko-Wiem-Najlepiej, na dyrektora awansował z kiosku Ruchu. Straszne, że w tym kraju kompetencje ocenia człowiek niekompetentny.
Szacowna komisja wysoko oceniła "szybsze bicie serca". Szkoda :/
Moje pytania o uzasadnienie decyzji komisji zostały przyjęte z zaskoczeniem. Od decyzji nie ma drogi odwoławczej. Nic nie muszą. Zupełna uznaniowość, niejasne warunki, które należy spełniać przy akceptowaniu wniosków. Brak przejrzystych reguł i kryteriów. Ciekawe, czy w innych krajach wygląda to tak, jak w Polskim bantustanie.
Po kilku dniach wróciłem do równowagi. Przypomniałem sobie. To Polska. Tu się trudno oddycha :/
Kolejna historyjka z cyklu „W twarz na odlew” jutro.
piątek, 19 czerwca 2009
Reperkusje
Spotkałem znajomą. Nie znamy się dobrze, znamy się trochę. Pierwsze słowo jakie usłyszałem: „żenujące”. Mnie to nie żenowało. Robiłem to z uniesioną przyłbicą. Starałem się wytłumaczyć. Nie kłamałem. Nie oszukiwałem.
Usłyszałem zwroty na których, według niektórych, opiera się świat. Marketing, PR, target, każdy chwyt dozwolony. Niestety były to pierwsze słowa jakie pojawiły się w jej głowie. Tak pomyślała w pierwszym odruchu. Przykre, że nie pomyślała: szczerość, prawdziwie, od serca, dla znajomych, właściwie, uczciwie.
W zasadzie młoda kobieta, a już przesiąknięta nieufnością. Skrzywiona. Nie była w stanie przyjąć bez podtekstów. Szukała drugiego dna, a tutaj ZONK. Nie ma żenady. Jest serce na ręku. Jest 100% prawdy.
Nie rozumiała, jak w takim kontekście można mówić prawdę. A jednak można. Czasami robisz coś, bo uważasz, że to właściwe. Wierzysz w słuszność swoich działań. Masz pełną świadomość wiedzy, sumienia i odpowiedzialności, które pozwalają wybrać właściwie. Tego nigdy nie będę się wstydził. Bez względu na wynik.
Jak to mawia moja mama, daj jej długie życie, każdy mierzy ludzi swoją miarą :/
Usłyszałem zwroty na których, według niektórych, opiera się świat. Marketing, PR, target, każdy chwyt dozwolony. Niestety były to pierwsze słowa jakie pojawiły się w jej głowie. Tak pomyślała w pierwszym odruchu. Przykre, że nie pomyślała: szczerość, prawdziwie, od serca, dla znajomych, właściwie, uczciwie.
W zasadzie młoda kobieta, a już przesiąknięta nieufnością. Skrzywiona. Nie była w stanie przyjąć bez podtekstów. Szukała drugiego dna, a tutaj ZONK. Nie ma żenady. Jest serce na ręku. Jest 100% prawdy.
Nie rozumiała, jak w takim kontekście można mówić prawdę. A jednak można. Czasami robisz coś, bo uważasz, że to właściwe. Wierzysz w słuszność swoich działań. Masz pełną świadomość wiedzy, sumienia i odpowiedzialności, które pozwalają wybrać właściwie. Tego nigdy nie będę się wstydził. Bez względu na wynik.
Jak to mawia moja mama, daj jej długie życie, każdy mierzy ludzi swoją miarą :/
piątek, 12 czerwca 2009
Wuj Mat powrócił
Będzie wiele literek, i mało zdjęć. W zasadzie żadnych zdjęć i tylko literki. W ostatnich kilku tygodniach przyjąłem kilka bardzo mocnych strzałów w twarz. Troszku się wydarzyło. Gdybym chciał to wszystko opisać w jednej notce, powstałaby rzeka smutku, żalu i zniechęcenia. Nie do przebycia za jednym razem. Będę dzielił.
poniedziałek, 18 maja 2009
Marek Kolasiński
piątek, 1 maja 2009
Notatka służbowa
środa, 15 kwietnia 2009
piątek, 10 kwietnia 2009
Gołąb 1.8
Wybaczcie moi mili to długie milczenie, ale w mym życiu nastąpiły rewolucyjne zmiany, które zaprzątały moją uwagę bez reszty. Dużo zmian w krótkim czasie, niespodziewanych i ciężkich gatunkowo. Ale mały R. się nie poddaje i ogarnia temat. Aby pokazać Wam, że wszystko powoli wraca do normy, podaje Wam na tacy typowego nielota :)
niedziela, 22 marca 2009
Stadion Miejski w Toruniu
wtorek, 10 marca 2009
piątek, 6 marca 2009
Memento
wtorek, 3 marca 2009
poniedziałek, 2 marca 2009
Dziennikarze piszący vs. fotoreporterzy
W każdym środowisku istnieją podziały. Naturalne i sztuczne. Motocykliści jeżdżący na ścigaczach, chopper`ach i cross`ach. Fotografujący Nikonem, Canonem, Hasselblad`em. Zbiory, grupy, podgrupy. Jedni psioczą na drugich, udowadniając swoją wyższość. Typowe polskie, a może ludzkie, piekiełko.
Nie inaczej jest w światku dziennikarskim. Dziennikarze z tygodników, miesięczników i dzienników. Gazet regionalnych i ogólnopolskich. Telewizyjni, radiowi i prasowi. Przez ten cały "k****dołek" przebiega wyraźna granica, pomiędzy operatorami kamer i fotoreporterami, a całą resztą. Czytasz to i myślisz, jakież to złogi frustracji w nim leżą. O co mu chodzi, czego się znowu czepia.
Tak, czepiam się. Dlaczego? Dlatego. Nie chodzi mi o kiboli, bo to idioci których możnaby sanitarnie odstrzelić. Nie idzie o bezczynność, głupotę, a może złą wolę ochrony. Nie boli, aż tak bardzo, brak reakcji ze strony Lechii.
Złości, doprowadza do szału, wk***ia jeden drobny szczegół:
"I nawet dziennikarze miejscowych /trójmiejskich/ gazet nie uważają tej sprawy za istotną."
Dziennikarz piszący który dostał, w jego mniemaniu, niesłusznie mandat, zrobi z tego awanturę. Porysowali samochód na parkingu strzeżonym - awantura i szukanie winnych. MPO nie odśnieżyło drogi - awantura, sążniste artykuły. Fotoreporter dostaje od kiboli w głowę kawałkiem lodu i traci przytomność - ot zaledwie incydent podczas stadionowej burdy. Niegodny uwagi wypadek przy pracy.
Bodajże Jerzy Urban powiedział kiedyś, że istnieje tylko to, co dziennikarz zobaczył z okien swego samochodu w drodze z domu do pracy i z powrotem.
Pierwsze prawo funkcjonowania homo sapiens w środowisku redakcyjnym: "Szybkość tracenia umiejętności odróżniania spraw istotnych od błahych, jest wprost proporcjonalna do godzin spędzonych za biurkiem w newsroom`ie."
To się nie zmieni. Nigdy.
06.03.2008
p.s. Posypuję głowę popiołem, ale tylko trochę. Na wybrzeżu ukazały się teksty dotyczące tego "incydentu". Szkoda że tak późno :/
Nie inaczej jest w światku dziennikarskim. Dziennikarze z tygodników, miesięczników i dzienników. Gazet regionalnych i ogólnopolskich. Telewizyjni, radiowi i prasowi. Przez ten cały "k****dołek" przebiega wyraźna granica, pomiędzy operatorami kamer i fotoreporterami, a całą resztą. Czytasz to i myślisz, jakież to złogi frustracji w nim leżą. O co mu chodzi, czego się znowu czepia.
Tak, czepiam się. Dlaczego? Dlatego. Nie chodzi mi o kiboli, bo to idioci których możnaby sanitarnie odstrzelić. Nie idzie o bezczynność, głupotę, a może złą wolę ochrony. Nie boli, aż tak bardzo, brak reakcji ze strony Lechii.
Złości, doprowadza do szału, wk***ia jeden drobny szczegół:
"I nawet dziennikarze miejscowych /trójmiejskich/ gazet nie uważają tej sprawy za istotną."
Dziennikarz piszący który dostał, w jego mniemaniu, niesłusznie mandat, zrobi z tego awanturę. Porysowali samochód na parkingu strzeżonym - awantura i szukanie winnych. MPO nie odśnieżyło drogi - awantura, sążniste artykuły. Fotoreporter dostaje od kiboli w głowę kawałkiem lodu i traci przytomność - ot zaledwie incydent podczas stadionowej burdy. Niegodny uwagi wypadek przy pracy.
Bodajże Jerzy Urban powiedział kiedyś, że istnieje tylko to, co dziennikarz zobaczył z okien swego samochodu w drodze z domu do pracy i z powrotem.
Pierwsze prawo funkcjonowania homo sapiens w środowisku redakcyjnym: "Szybkość tracenia umiejętności odróżniania spraw istotnych od błahych, jest wprost proporcjonalna do godzin spędzonych za biurkiem w newsroom`ie."
To się nie zmieni. Nigdy.
06.03.2008
p.s. Posypuję głowę popiołem, ale tylko trochę. Na wybrzeżu ukazały się teksty dotyczące tego "incydentu". Szkoda że tak późno :/
środa, 25 lutego 2009
piątek, 20 lutego 2009
czwartek, 19 lutego 2009
poniedziałek, 16 lutego 2009
sobota, 14 lutego 2009
czwartek, 12 lutego 2009
Fez - rezydencja królewska
Potwierdzenie teorii "nigdy nie wiesz". Idziesz ciemnymi i ciasnymi uliczkami starej części miasta, wychodzisz zza rogu i BUUUM. Wielki plac, na placu budynek z bramą niczym z baśni 1000 i jednej nocy. Zachwycające detale gdziekolwiek wiedziesz wzrokiem. Witaj w Fezie.
Miasto, które wywarło na mnie najkorzystniejsze wrażenie ze wszystkich miast, w których byłem. Klimat medyny niczym z książki Patricka Süskinda "Pachnidło". Smród, brud, ciasnota i ubóstwo, a wszystko to w swym klimacie bardzo autentyczne. Nie było w tym fałszywej nuty, którą wyczuwałem w Marakeszu czy Meknes. Marokańskie miasta w ogóle nie wywarły na mnie dobrego wrażenia, w przeciwieństwie do rozległych połaci tego kraju, jednak w Fezie jest jakaś magia. Może to jego wiek, może to, że mieszkańcy nie zeuropeizowali się w tym złym stylu, co stało się z mieszkańcami nieszczęsnego Marakeszu. Może doskonale wyczuwalne tętno starego, mądrego, spokojnego człowieka, jakim jest w moich oczach to miasto. A może przez to, że spotkałem tam Abdula. Nigdy nie wiesz :)
p.s. Dzisiaj miałem wytykać nasze zapóźnienie cywilizacyjne w stosunku do Maroko, ale temat, który chciałem poruszyć jest arcydelikatnej natury. Muszę się z tym przespać. Może później do niego wrócę.
środa, 11 lutego 2009
Pastilla i marokańska obsługa
O jedzeniu było odrobinę. Rozwinę temat. Poniżej fotka potrawy zwanej pastilla. Nie wpadło mi do głowy, żeby ją uwiecznić i muszę się posiłkować internetem :/
Nigdy nie ukrywałem, że gołębi pasjami nie znoszę. W różnych kulturach zabicie i zjedzenie przeciwnika było dość często stosowanym rytuałem. Mięso którego używa się jako farszu w tej potrawie to mięso gołębia, znane są wariacje typu kurczak, jagnięcina itp. ale klasyczna jest z gołębiem. W farszu jakieś warzywka plus orzechy. Jak nie skorzystać z takiej okazji. Szczura przestworzy ze smakiem pochłonąłem :D Potrawa serwowana na słodko, z cukrem pudrem.
Tutaj dotykamy clue sprawy, czyli serwowanie posiłków w "restaurantach" wszelkiej maści. Zachowanie oczywiste, jednakże ze świecą go szukać w rodzimych lokalach gastronomicznych pretendujących do zaszczytnego miana restauracji (nie będę wytykał palcem ale na samym Starym Mieście znalazłbym dziesięć przykładów).
Drogie kelnerki i kelnerzy, szefowie lokali gastronomicznych i kierownicy sal, powiadam Wam, nawet w afrykańskim kraju obsługa wie i staje na głowie aby tego dopilnować, że jeśli kilka osób zamawia posiłek to powinno się podawać talerze z zawartością wszystkim klientom JEDNOCZEŚNIE. Analogicznie po zakończonym posiłku zabieramy talerze gdy WSZYSCY skończą. Nie mówię tu o klasyfikowanych lokalach z gwiazdkami, czy Bóg wie jakich. Nawet w najpodlejszej jadłodajni, gdzie właściciel, kucharz i kelner ma na imię Hamid, jest sam, a menu trudno odlepić od rąk, stanie na głowie by nie uchybić zasadom. Rozumiem, że tak ich wyuczyli Francuzi, nie zmienia to jednak faktu mili toruńscy restauratorzy, że Wy i Wasza obsługa jesteście 100 lat za muslimami, a sztućce owijane w serwetki i finezyjne menu tego nie zmienią, jeśli nie znacie PODSTAWOWYCH zasad.
Nigdy nie ukrywałem, że gołębi pasjami nie znoszę. W różnych kulturach zabicie i zjedzenie przeciwnika było dość często stosowanym rytuałem. Mięso którego używa się jako farszu w tej potrawie to mięso gołębia, znane są wariacje typu kurczak, jagnięcina itp. ale klasyczna jest z gołębiem. W farszu jakieś warzywka plus orzechy. Jak nie skorzystać z takiej okazji. Szczura przestworzy ze smakiem pochłonąłem :D Potrawa serwowana na słodko, z cukrem pudrem.
Tutaj dotykamy clue sprawy, czyli serwowanie posiłków w "restaurantach" wszelkiej maści. Zachowanie oczywiste, jednakże ze świecą go szukać w rodzimych lokalach gastronomicznych pretendujących do zaszczytnego miana restauracji (nie będę wytykał palcem ale na samym Starym Mieście znalazłbym dziesięć przykładów).
Drogie kelnerki i kelnerzy, szefowie lokali gastronomicznych i kierownicy sal, powiadam Wam, nawet w afrykańskim kraju obsługa wie i staje na głowie aby tego dopilnować, że jeśli kilka osób zamawia posiłek to powinno się podawać talerze z zawartością wszystkim klientom JEDNOCZEŚNIE. Analogicznie po zakończonym posiłku zabieramy talerze gdy WSZYSCY skończą. Nie mówię tu o klasyfikowanych lokalach z gwiazdkami, czy Bóg wie jakich. Nawet w najpodlejszej jadłodajni, gdzie właściciel, kucharz i kelner ma na imię Hamid, jest sam, a menu trudno odlepić od rąk, stanie na głowie by nie uchybić zasadom. Rozumiem, że tak ich wyuczyli Francuzi, nie zmienia to jednak faktu mili toruńscy restauratorzy, że Wy i Wasza obsługa jesteście 100 lat za muslimami, a sztućce owijane w serwetki i finezyjne menu tego nie zmienią, jeśli nie znacie PODSTAWOWYCH zasad.
Magot - Macaca sylvanus
Towarzysze i towarzyszki posiłków przy wodospadzie. Miejsce w którym serwowano posiłki (przy dużej dozie dobrej woli można by je nazwać restauracją) zdominowały te stworzonka. Informacje tu. Siedzenie przy stoliku po którym biegały małpy, oglądanie jak kradną z niego jedzenie, na początku jest zabawne i zajmujące. Potem zaczynasz myśleć o drobnoustrojach, bakteriach, wirusach, pasożytach i wszystkim co z tym związane. Na sam koniec pojawia się posiłek. Myślisz inszallah i wcinasz.
Specjalizacja to klucz do sukcesu, tak mówią. Znalazłem dziedzinę fotografii w której mógłbym się specjalizować. Fotografowanie małp. Są dokładnie takie jak my, tylko bez grubej otoczki cywilizacyjnej. Mimika, zachowania wszelakie, stadne i osobnicze. To niesamowite jak bardzo są do nas podobne. W zasadzie my do nich. Nasi prapra...prarodzice :) Mógłbym powiedzieć dokładnie to samo, co powiedział Abdul gdy rozmawialiśmy o różnicach i podobieństwach między naszymi nacjami. The same nature. O ile z Abdulem mogłem zgodzić się w 70%, patrząc na małpy daję 100%.
poniedziałek, 9 lutego 2009
Cascades d’Ouzoud
Informacje tu i tu. W życiu nie widziałem wodospadu z prawdziwego zdarzenia. Dwa dni odpoczynku od naganiaczy i wrzaskliwych straganiarzy. Cudnie.
Ciekawie się wodospad rozrastał. W przewodniku napisali, że ma około 110 metrów. Gdy dojechaliśmy na miejsce i znaleźliśmy kwaterę, po krótkiej rozmowie z "localsem" dowiedzieliśmy się że ma 120 metrów. W knajpie u podnóża wodospadu miał już 125 metrów. Znając życie, gdybyśmy przepłynęli łodzią na drugi brzeg, miałby 130 jeśli nie 135 metrów.
Ta historyjka pokrótce tłumaczy dlaczego jednym z haseł wyjazdu był zwrot "nigdy nie wiesz". Był też drugi, ale mniej przyzwoity i o nim później ;) Nigdy nie wiesz czy człowiek z którym rozmawiasz mówi prawdę, półprawdę, czy może łże jak pies. Nigdy nie wiesz czy taksówkarz z którym umawiasz się na kurs przytnie na dirhamach maksymalnie, trochę, czy jedziesz za przyzwoitą kwotę. Nigdy nie wiesz co czeka cię za następnym rogiem. Nigdy nie wiesz ile zapłacisz za zakupy (poza nielicznymi wyjątkami). Nigdy nie wiesz kiedy dostaniesz zamówiony posiłek. You never know.
p.s. O towarzyszach i towarzyszkach posiłków przy wodospadach jutro.
p.s.2 Małe białe plamki w cieniu, po prawej stronie wodospadu to ludzie :)
niedziela, 8 lutego 2009
Sahara
sobota, 7 lutego 2009
Volubilis alias Walili
Informacje o miejscu tu i tu. Nieoceniona pomoc przy wychodzeniu z szoku kulturowego. Sam fakt, że dotarła tu cywilizacja łacińska był bardzo krzepiący. Nigdy nie byłem w Rzymie, ale ten skrawek Imperium Romanum był wówczas dla mnie cenniejszy niż całe Wieczne Miasto razem wzięte. Swojskie bocianie gniazdo. Ostatni oddech przed pogrążeniem się w śmierdzących, ciasnych uliczkach medyn.
piątek, 23 stycznia 2009
URLOPIX
Wuja wyjeżdża relaksować się, odpocząć od fszczonsajoncych materiałów i jedynych słusznych racji :D Życzcie Wujowi Matowi w podróży szczęścia i żadnych natrętnych muslimów na jego drodze. Za 2,5 tygodnia kilka landszaftów z podróży. Do zo!
poniedziałek, 19 stycznia 2009
niedziela, 18 stycznia 2009
wtorek, 13 stycznia 2009
Elżbieta Zawacka "Zo"
Dużo śmierci wokół :/
Odtańcowując swój dance macabre kostucha zebrała ostatnio żniwo wśród najbliższych i nie mniej ważnych dalszych. Do tych drugich zaliczam profesor generał brygady Elżbietę "Zo" Zawacką. Kto z torunian nie zna tej postaci ten kiep. Dla kiepów link tutaj.
Każdy człowiek szuka w życiu autorytetów. Osób które mogłyby być sztancą człowieka idealnego. Z kręgosłupem, zasadami, prawdziwych. Nie wiem czy palce dwóch rąk to nie za dużo by zliczyć znajdujących się w tym gronie. Wśród nich doczesne miejsce zajmuje powstaniec warszawski, cichociemna, kurier, profesor, kobieta - Zo. To kim była, co robiła, jest wartością. Wartością którą należy mądrze i umiejętnie pomnażać. Z takim pseudonimem i historią jest materiałem na idealną bohaterkę komiksu lub filmu dla młodzieży. Nie zamykajcie legendy profesor Zawackiej w salach pamięci i tabliczkach przykręcanych do muru. Kimkolwiek jesteście wy, spadkobiercy, bądźcie kreatywni, korzystajcie z nowych dróg docierania z jej historią do dużych i małych Polaków. To moja prośba i marzenie.
[`]
piątek, 9 stycznia 2009
poniedziałek, 5 stycznia 2009
Subskrybuj:
Posty (Atom)